Warszawski Klub Wodniaków PTTK

  • Zwiększ rozmiar czcionki
  • Domyślny  rozmiar czcionki
  • Zmniejsz rozmiar czcionki
Strona główna / Sekcja Kajakowa / Spływ Pilica - Wisła 2013r. - Kajakowe przygody

Spływ Pilica - Wisła 2013r. - Kajakowe przygody

Email Drukuj

Pilica. Odpycham się wiosłem, przyjazny nurt wynosi mnie na środek rzeki. Jest niezwykła. Radosna i przejrzysta. Płynie, ....

 

Gorąco wyskoczyło nagle, jak z pod odkrytej pierzyny. Nie do wiary – w końcu października! W górze stoi rozświetlony, nieobliczalny lazur.  Niebo zastygło jak błękitny żel w wielkiej salaterce.

Pilica. Odpycham się wiosłem, przyjazny nurt wynosi mnie na środek rzeki. Jest niezwykła. Radosna i przejrzysta. Płynie, jakby zataczała się ze śmiechu i musiała przytrzymywać się na zmianę to wysokiej skarpy na jednym brzegu, to łąki- miękkiej jak zielona gąbka na drugim. Ociera się o laski sosnowe, prężące igły w słońcu, sieje wysepki, które każdy miejscowy pogromca okonków przedeptał w poszukiwaniu najlepszego miejsca, gdzie można stanąć i wlepić oczy w błystkę.


Bystry prąd niesie kajak. Zanurzam obie dłonie w wodzie, ani mi się śni wiosłować, gdy wokół mnie takie cuda. Na zboczach wzgórz sady jabłkowe. Jabłuszka czerwienią się z daleka.
- No, co tam moczykije, macie już rybę dla żony na obiad? - zagaduję trzech skupionych łowców w moro.

- E tam, jak złowię, to wypuszczam. Moja miła nie lubi robić ryb. Chodzimy do restauracji… - coś jeszcze mówi ze śmiechem, ale ja już jestem za zakrętem. Przypomina mi się zdjęcie kobiety, która siedzi załamana przy stole zawalonym rybami i jej komentarz znękanym głosem : „Stefan, czy ty nie możesz, tak jak wszyscy twoi koledzy…?”Niebem płyną mgliste obłoki. W nurcie ustawiają się całe ławice maleńkich rybeczek. Nad wodą zwieszają się amarantowe, jesienne kwiaty. Życie wre na obu brzegach.Wisła. Po Pilicy czuję się, jakbym wypłynęła na morze. Szeroka. Rozległa. Potężna. Zachwycająca.  Pachnąca chłodem. Z brzegami hen daleko. Staję się czujna, poprawiam pozycję w kajaku.

Ściskam wiosło. Jestem na środku rzeki. Nade mną niebo od końca do końca, pode mną kipiąca woda, która w załamaniach fal odbija zmatowiały lazur,  przyjmując odcień stalowego błękitu. Toń kotłuje się, brunatnymi gejzerami wybrzusza powierzchnię, wiruje, ciągnie smugi nurtu. Żyje, marszczy grzbiet, potem nagle łagodnieje, baraszkuje na mieliznach. Lubi, gdy się ją szanuje. Nie lubi bezmyślności. Wejdź w poszukiwaniu wrażeń  tam,  gdzie walczy sama ze sobą – wścieknie się, zaatakuje, nauczy rozumu, przestraszy. Bez ostrzeżenia ukarze arogancję.

Cisza. Nigdzie nie widać człowieka. Jestem sama w tej wielkiej ciszy i błękicie. Wydaje mi się, że chwilami rzeka się zatrzymuje i ogląda za siebie. Plamki światła rozedrgane jak u Moneta.

Czas szukać miejsca na nocleg.
Wyspa. Jedna z kilku po drodze, ale tamte pozostawiam za sobą Wypatrzyłam ją już z daleka. Najpierw widać naniesione wiosennym przyborem wielkie drzewa. Dalej stromo, niedostępnie, nurt tnie brzeg jak tort. Na końcu tortu samo najsmaczniejsze –piaseczek biały jak cukier puder równiutko usypany w przyjazny trójkącik, lekko porośnięty trawą.
Stoję na płaskiej polance wysoko nad wodą i w zadziwieniu oglądam wąskie, głębokie dołki tu i tam.  Ki diabeł?
A tymczasem stanął mój płócienny domeczek, rozsnuł się dym z ogniska, najpierw nad moją wyspą, potem aż po ciemniejący na brzegu las.


Nocne ptaki przelatują nad moją głową jak duchy. Krzyczą do siebie nie ptasimi głosami, czają się w pobliżu, założę się, że chcą przycupnąć przy moim ognisku, pogrzać pióra. Może zajrzałyby też do menażki?
Leżę z głową poza namiotem i gapię się na rozgwieżdżone niebo. Chwilami przysypiam, to znów budzę się. Biegnę po niebie za wielkim wozem, wyciągnięty palec zanurzam w Drodze Mlecznej. Bogini Hera nie chciała karmić Herkulesa, no i mleko się rozlało… Podrzucam do ogniska.

Przebudzone duchy krzyknęły ostrzegawczo. Raptem… słyszę chrapliwe rzężenie. Coraz bliżej i głośniej, połączone z chlupotem wody. Zduszony głuchy jęk, przechodzący w sapanie i znowu rzężenie. Nagle, blisko mnie ustało. Czerń nocy zwarła się w bryłę, która przestała się poruszać. Trwamy w bezruchu. Uzmysławiam sobie, że nie słyszę ptaków. Uciekły. Zbudziły się i uciekły. Odfrunęły. Zamieram…
Nagle słyszę przelatującą przez głowę myśl: „ale fajnie”. Uderzam się w czoło – to nie są żarty. Spłoszone Coś rzuca się w toń wody. Rzęzi, chrapie, wali falą o brzeg.
Przedświt rozgrywa światłocienie na niebie i ziemi jak wirtuoz skrzypiec. Cisza ścieli się dookoła w mgłach, wilgotny ziąbek lepi się do mnie irytująco.

 

Naręcze gałęzi zaczęło dymić wprost w niebo, na pogodę. I wtedy, na tle rozświetlonej mgły zobaczyłam je. Dwa duże biegną niespiesznie po krawędzi łachy wprost na moją wyspę, Koziołek, jak małe dziecko bryka radośnie między nimi.


Po chwili słyszę rzężenie i chlupanie, jak w nocy. W kępie trzcin leży moje wiosło. Może zostać złamane jednym stąpnięciem. Podnoszę się. Też się zatrzymał. Stoję wyżej niż on.  6 - 7 metrów między nami?  Patrzy na mnie jak stary wódz odchodzącego plemienia. Prychnął na widok mojej makowej kurtki. Stoję w bezruchu. Naprzeciw cudownego zwierzęcia, któremu zajęłam miejsce obserwacji - ja przyjezdny barbarzyńca włażący do jego świata. Wybacz – powiedziałam bezgłośnie.
Odwrócił się powoli i odszedł do swojej rodziny. Gdy łosie przeprawiały się z łachy na brzeg, najpierw wodę przemierzyła matka, potem w radosnych podskokach maleństwo, na końcu Wódz. Zanim zniknął w zaroślach starorzecza, przystanął zwrócony w moim kierunku, z oddali czujnie patrząc na intruza w czerwonej kurtce, dopóki jego rodzina nie była bezpieczna po drugiej stronie brodu.


Słońce przetoczyło się przez bezchmurne niebo. Zostaję w moim wyspowym raju. Chrzanię robotę w poniedziałek. Zacznę od wtorku.
Ogniseczko tlące się przez cały dzień dotrzymuje mi towarzystwa. Pieką się ziemniaczki, skwierczy boczek na patyku. Przewracam się w słoneczku z boku na bok z książką w ręku.
Noc, która przyszła, sypie iskrami, które migoczą i zdają się wirować. Przypominają szalone gwiazdy z obrazu Vincenta. Mam wrażenie, że zaglądam do jego genialnej wyobraźni. Ale mrugające gwiazdy nie wróżą dobrze.
Leżę wysunięta do połowy z namiotu. Nie mogę się nasycić widokiem nieba. Wszystko zalane światłem księżyca. Jakieś zwierzątko dobrało się do skórek boczkowych. Śmiesznie szeleści. Zasypiam. Zimno. Wsuwam się do namiotu.
Budzą mnie plamy światła, rozbłyski i świst. Potem wszystko wokół huczy, łamią się gałęzie i opadają z głośnym trzaskiem. Wszystkie potępione dusze tańczą przy moim ognisku i wyją w kępach wierzb. Przygasłe drewno rozdmuchiwane wściekłymi podmuchami wiatru strzela płomieniami, rozsiewa czerwieniejące węgle. Lecą w stronę spienionej wody. W zachwycie patrzę na żywioł, słucham go z napiętą uwagą. Czuję, że należę do niego. Czuję się dzikim zwierzęciem. Nie boję się. Nawet, jeśli miałabym odfrunąć razem z moim namiotem, bo wszystko na to wskazuje. Jest pięknie. Stoję trzymając mój domek. Chłonę to, co się dzieje wokół. Szaleństwo trwa dobre dwie godziny i odchodzi nagle, tak samo jak przyszło.
Następnego dnia dowiaduję się, że dwa dni wcześniej przeszedł huragan nad Wyspami Brytyjskimi. Warszawa leży w tej samej długości geograficznej co Londyn. Hmm… Jakaś jego zabłąkana resztka? To, co rozpętało się w nocy nie przebierało w środkach. Perhaps...
Raniutko zaznajamiam się z istotami, z którymi dzieliłam sypialnię.  Żyjątka z wieloma, lub niewieloma parami odnóży, czułkami, ryjkami, ssawkami, trąbkami, szczypcami. W kropki, paski, błyszczące i matowe. Niektóre w pancerzach. Wynocha!
Płynę do domu.  Gorąco. Na deku mojego kajaka można wypiekać bułeczki. Niska woda. Uciekła pod brzegi. Ze 4 -5 kilometrów forsuję rzekę środkiem koryta, przeważnie ciągnąc kajak ‘na sznurku’. Płycizny po lecie zdążyły porosnąć różowym rdestem, który wysypał już nasiona z kłosów i szeleści cynobrowymi listeczkami. Lubię to miejsce. Żwirowe podłoże zmieszane z ziarnistym piachem, tu i tam ledwo zalane wodą. Chrupie pod stopami chrrrup, chrrup.  Na samym środku rzeki wiją się wśród wysepek cienkie strumyczki.
Klub późnym popołudniem. Boguś zrobił mi na powitanie najlepszą na świecie herbatę. Dzięki Ci Bosmanie!
Jak smutno wygląda mój Wierny Kajak Włóczykij na półce w hangarze!

 

 

Lucy 2013 ®

Powyższy tekst jest jedną z relacji  z przygód na Pilicy i Wiśle z 2013r.  Sekcja kajakowa WKW PTTK.

Poprawiony: niedziela, 08 lutego 2015 11:14  

Kto nas odwiedza

Naszą witrynę przegląda teraz 1 gość 

Komunikaty

Facebook